Nasi misjonarze

drukuj Prześlij znajomemu zgłoś błąd archiwum Cofnij
util util util
foto

Z dziennika misjonarza
2014-10-21 11:45:15 Artykuł czytany 3307 razy


Jest piątek, dziesiątego października. Wstaje jak zwykle o godzinie szóstej rano. Rozpoczynam modlitwę poranną. Pierwsze słowa z hymnu jutrzni, które czytam, są prośbą o wierność w kroczeniu za Bogiem: "Pomóż nam, Panie, wiernie iść za Tobą..." Zastanawiam się co znaczą te słowa - to fragment dziennika nadesłanego do naszej redakcji przez ks. Tomasza Denickiego, misjonarza z diecezji siedleckiej pełniącego obecnie posługę w Boliwii.


Co  przyniesie ten rozpoczynający się dzień. Dokąd będę musiał iść za Chrystusem  i czy pozostanę wierny w tej wędrówce. O godzinie siódmej  rozpoczynam Mszę św. w naszym kościele w Aiquile. Razem ze mną odprawa ks. Andrzej, który cztery dni temu przyjechał w odwiedziny z Bulo Bulo wraz z dwiema świeckimi misjonarkami. Po skończonej Eucharystii idziemy na śniadanie. W między czasie pakuję w plecak niezbędne do wyjazdu na wioski rzeczy. Żebym tylko nie zapomniał o wodzie. Ostatnio, podczas wyprawy do Lagarpampa, prawie umarłem z pragnienia. Wzięliśmy ze sobą tylko jedną butelkę wody, która bardzo szybko się skończyła. Po drodze nie było żadnego sklepu aby zakupić jej więcej, koniecznie w fabrycznej butelce. Zdesperowany diakon Cupertino poszedł  do miejscowych Indian po wodę. Po jego powrocie, kiedy zobaczyłem kolor tej wody i to co w niej pływało, stwierdziłem, że chyba wytrzymam bez picia. Zwłaszcza, że mam żywo w pamięci moją przygodę z piciem wody z rzeki i późniejszymi problemami z amebą.

O godzinie ósmej pakuję plecak i wodę do samochodu. Ruszam, żeby zebrać moją ekipę misyjną. Jedziemy do Molle Pampa. Nie wiem gdzie to jest, jeszcze tam nie byłem, ale na szczęście nie jadę sam. Z tego co słyszałem to jest to daleko i przed zmrokiem nie wrócimy. Jesteśmy już prawie wszyscy: diakon Cupertino oraz  dwóch chłopaków z naszej parafialnej młodzieży: Adolfo i Edgar. Pozostało tylko zabrać Zenona, który jest odpowiedzialny za wszystkich  katechistów w parafii i za katechezy na wioskach. Don Zenon od 29 lat pracuje jako katechista i zna świetnie całą parafię. Przyjeżdżamy do Mosoj Belen, gdzie już czeka na nas wspomniany katechista. Zdziwiłem się trochę widząc, że oprócz materiałów potrzebnych do przeprowadzenia katechezy takich jak charango i gitary, miał ze sobą dwa kilofy i szpadel. Pytam: po co? Odpowiedz była krótka: " Zobaczysz".

Ekipa w komplecie więc ruszamy w drogę. Rozpoczynam modlitwą. Jednak nie dają mi spokoju te kilofy i szpadel. Po jej zakończeniu ponawiam pytanie chcąc dowiedzieć się po co nam ten sprzęt wykopaliskowy. Don Zenon ze spokojem zaczyna wyjaśniać, że może nie być drogi, to znaczy, że może się obsunąć ziemia lub woda mogła ją wymyć. W takich sytuacjach  trzeba będzie naprawiać obsunięte fragmenty. Pomyślałem nic nowego. Chociaż nigdy jeszcze z kilofami nie jeździłem.

Jedziemy już ponad dwie godziny po kamienistych drogach. Podziwiamy przepiękne widoki, zapierające dech w piersi przełęcze, kaniony, imponujące Andy. Co chwilę zjeżdżamy w dół  aby przejechać koryto wyschniętej o tej porze roku rzeki a później wspinamy  się na wierzchołki przepięknych gór. Widoki są nieziemskie, zupełnie inne niż w Aiquile. Zjechaliśmy troszkę w dół więc jest więcej roślinności, wszystko zielone, porośnięte drzewami. Co jakiś czas zatrzymujemy się żeby zrobić zdjęcia i chwilę rozprostować kości. Daleko od wiosek, daleko od cywilizacji, tylko dzikość i majestat andyjskich gór. Don Zenon ostrzega żebyśmy nie odchodzili za daleko od samochodu bo to teren łowiecki czarnej pumy.  
Jedziemy  kolejne dwie godziny. W radiu już tylko cisza, nie ma zasięgu. Dojeżdżamy do Molle Pampa. Wszyscy na nas czekają. Być może od rana, bo przecież nikt się z nimi nie umawiał na konkretną godzinę. Ustalone było tylko, że przyjedziemy w piątek. Molle Pampa to typowa górska wioska. Domki z adobe czyli z błota i ze słomy, nie ma prądu, pola uprawne ogrodzone płotem z ciernistych krzaków, aby zwierzęta nie zniszczyły upraw. Wszędzie widać leniwie poruszające się osły. Wioska położona  jest pomiędzy  przepięknymi, wysokimi górami a wielką przełęczą. Witamy się ze wszystkimi i rozdzielamy obowiązki. Adolfo i Cupertino  przygotowują  Mszę Swiętą. Do ich obowiązku należy nauczenie pieśni i wyjaśnienie porządku Mszy, czyli co po czym następuje i jak się zachować w czasie celebracji. Całe wprowadzenie odbywa się w indiańskim języku Quechua. Edgar zapisuje intencje mszalne i robi dokumentacje z przyjęcia sakramentów. Don Zenon prowadzi katechezy przed chrztem dla rodziców i rodziców chrzestnych. Ja natomiast spowiadam i rozmawiam z miejscowymi Indianami o ich problemach i troskach życia codziennego. Za konfesjonał służy izba w domu jednego z szefów tej wioski tzw. dirigente. Dom jest nowy i bardzo szczelny, nie ma okien. Dano mi krzesło i rozpocząłem spowiedź. Weszła pierwsza osoba i zamknęła drzwi. Zrobiło się zupełnie ciemno, tak że nawet nie widziałem tej osoby która była przede mną. I właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że w takich ciemnościach wychodzą węże, skorpiony i tarantule, których tam jest pełno. Prosiłem aby nie domykano drzwi tak szczelnie, ale moje prośby nic nie dały. Po skończonej spowiedzi idę do kaplicy aby uczestniczyć w animacji miejscowych Indian. Proszę Edgara żeby  wyraźnie zapisywał intencje, tak żeby dało się przeczytać. Trzy razy ponawiam prośbę  i otrzymuję za każdym razem zapewnienie, że wszystko będzie czytelne. Rozpoczynamy Mszę Świętą. Wszyscy śpiewają. Widać ich wielką radość. Wszakże  ostatnia Eucharystia była w tej wspólnocie sprawowana ponad pół roku temu. Po skończonym śpiewie zaczynam czytać intencję ale nie mogę rozszyfrować prawie żadnego słowa. Proszę o pomoc Zenona. Jakoś rozczytał, ale z trudem. Wszyscy się śmieją z Edgara, że tak napisał, że sam nie potrafi rozczytać. Odprawiam Mszę Świętą w języku hiszpańskim bo nie opanowałem jeszcze quechua na tyle, aby swobodnie się nim posługiwać.

Zastanawiam się czy oni coś rozumieją, i chociaż wszyscy kiwają głowami że tak, to jednak mam ogromne wątpliwości. W czasie Mszy świętej udzielam Chrztu Świętego trojgu dzieciom. Na koniec błogosławię wodę, ziarna zbóż i ziemię. Ten moment przywodzi mi na myśl nasze dożynki. Kropię wszystkich wodą święconą, bardzo obficie, tak aby po każdym obecnym woda święcona aż spływała. Gdy ktoś nie zostanie pokropiony, albo zostanie pokropiony zbyt słabo,  przychodzi po Mszy Świętej i prosi o poprawkę, żeby go jeszcze mocno pokropić.

Po mszy świętej jemy obiad. W tym celu udajemy się razem z wodzem wioski do jego domu. Generalnie wszyscy jedzą na dworze siedząc na trawie. Posiłki przygotowują również na dworze, nie ma pieców ani kuchenek. Aby zagotować wodę drewno kładą  obok ściany domu i na tym się stawiają garnek. Tak się gotuje. Zapytałem, dlaczego obok ściany robią palenisko, przecież później cała ściana jest okopcona dymem. Odpowiedź była prosta: No nie wiesz Ojczulku, jak się drewno wypala to garnek opada razem z nim i wtedy łatwo może się wywrócić. A jak oprzemy garnek o ścianę, to tak już stoi".  Pomyślałem: przecież to takie oczywiste. Wchodzimy do domu wodza. Bardzo ładny budynek wybudowany z cegły.

Zaciekawiło mnie to troszkę więc w oczekiwaniu na jedzenie pytam Zenona, skąd tutaj taki dom z cegły i cementu. Odpowiedział: "Każdy wódz, to znaczy burmistrz wioski, który zapisze się do partii rządzącej ( Mas) dostaje od prezydenta dom."  Warto pamiętać, że rząd boliwijski jest wrogo nastawiony do Kościoła Katolickiego i wszystkich wartości jakie on głosi. Ale taki Indianin mało rozumie z tego, co dzieje się na tzw. "górze". A dom otrzymał i  przyjdzie do kościoła, księdza na obiad zaprosi, chociaż jest w partii, która walczy z Kościołem Katolickim.

Obiad był dość dobry. Nie na tyle żeby brać dokładkę, ale wystarczająco dobry żeby go zjeść w całości. Makaron, ziemniaki, sałatka z pomidorów i cebuli, to znaczy cztery garście cebuli i dwa plasterki pomidora. To wszystko posypane charque, tj. suszonym mięsem z baranka. Po zabiciu zwierzęcia mięso kroi się na małe kawałeczki, wiesza się je na płocie i tak się suszy. W pełnym słońcu, kurzu, z muchami i tym wszystkim co tylko zechce przylecieć na gotowy posiłek. A wszystko to dla tego, że miejscowa ludność nie ma lodówek. Pewnie nawet nie wiedzą co to jest lodówka bo nigdy jej nie widzieli. Nawet w telewizji nie mogli jej nigdy zobaczyć bo tutaj nie ma prądu. W szkole kiedyś mieli zamontowane panele słoneczne i  była energia elektryczna. Ale któryś z mieszkańców  zapragnął  zobaczyć jak prąd wygląda. Rozebrał akumulatory w poszukiwaniu tego czegoś, co sprawiała, że żarówka świeci. Niestety rozczarował się, a na dodatek uszkodził baterie.

Po skończonym posiłku, wychodząc, zauważyłem wiszący na ścianie dobrze mi znany kalendarz z wizerunkiem Matki Bożej. Karta wskazywała styczeń. Uświadomiłem sobie wtedy, po raz kolejny, że rzeczywiście oni nie mierzą czasu tak jak my. Każdy dzień jest podobny i nie potrzebują wiedzieć czy jest luty czy już październik. W ich życiu nic to nie zmienia.

Żegnamy się ze wszystkimi i ruszamy w drogę powrotną. Mamy jechać inną trasą, trochę krótszą, ale mniej uczęszczaną. Przy okazji mamy odwiedzić wioskę, w której tydzień temu udzielałem pierwszej Komunii Świętej. Don Zenon informuje wszystkich, że do  tej wioski będziemy jechać pół godziny.

Ruszamy. W tym momencie, jak gdyby za dotknięciem czarodziejskiej różyczki,  pojawiają  się na niebie czarne chmury. Zaczęło padać. Zaniepokoiło mnie to bardzo. Mam łyse opony, praktycznie nie mają już bieżnika. Wystarczy trochę wody i drogi stają się jakby taflą lodową, na której łatwo stracić kontrolę nad pojazdem. Cztery dni temu przywieźli mi nowe opony z Cochabamba, ale nie było czasu aby je wymienić. Teraz żałuję. Przełączam napęd na cztery koła i powoli zjeżdżamy. Po piętnastu minutach zatrzymujemy się -  nie ma przejazdu, obsunęła się droga. Wychodzę z samochodu aby sprawdzić czy jest jakaś szansa na kontynuację podróży. Leje deszcz, zrobiło się zimno. Patrzę... i jest nadzieja, trzeba tylko wkopać się w obsuniętą pryzmę ziemi i może się uda. Wszyscy wychodzimy z samochodu, kilofy do ręki i do roboty. Wbijam trzy razy kilof w ziemię odrywając kawałki skał i błota. Nagle słyszę przeraźliwy krzyk Zenona: "Padre skorpiony". Wbiłem kilof w gniazdo skorpionów i odciągając ziemię wszystkie wrzuciłem sobie na spodnie i buty. Nawet ich nie widziałem w tym deszczu i błocie. Na szczęście żaden mnie nie użądlił. Prawdopodobnie były troszkę uśpione przez ten deszcz i zimno. Wystraszyłem się bardzo bo na sobie miałem cienkie spodnie i buty abarki, czyli sandały z opony - praktycznie goła stopa. Po chwili przerwy, upewniwszy się, że wszystkie skorpiony już uciekły, kontynuujemy pracę. Jeszcze przez jakiś czas natrafiamy na pojedyncze osobniki. Po dziesięciu minutach ruszamy dalej, cali w błocie i przemoczeni od deszczu. Serce bije mi jakbym przebiegł maraton. Nie wiem czy bardziej od pracy kilofem czy od spotkania ze skorpionami. Udało się, przejechaliśmy. Radość wielka - wszyscy żartujemy. Zaczyna padać grad. Robi się jeszcze zimniej. Zamykamy okna z obawy przed gradem. Od naszych oddechów zaparowały szyby. Nic nie widać. Po dziesięciu minutach  nasza radość się kończy - droga znów nieprzejezdna. Wysiadamy i do roboty. Ze spokojem układamy kamienie i obsypujemy z góry ziemią aby dało się przejechać. Niesamowite z jakim spokojem te wszystkie utrudnienia przyjmują moi kompani niedoli. Dla nich to jest normalne, nie są zdenerwowani ani nie narzekają, wręcz przeciwnie, żartują, że mogło być gorzej. Po pół godziny pracy z kilofem próbuję jechać. Przełączam skrzynię na wolny bieg. Poprzednim razem tak zaczęło nami rzucać, że myślałem że samochód się przewróci. Stara Toyota Land Cruiser radzi sobie nieźle. Don Zenon z zewnątrz mówi mi jak jechać. Przejazdy są tak wąskie, że mały błąd może bardzo dużo kosztować. Udało się przejechać. Znowu radość i śmiechy. Przestało padać.

Jedziemy dalej. Po chwili, już z daleka widać, że jeszcze raz musimy wykazać się zdolnościami prawdziwych robotników drogowych. Wąski pasek ziemi. Po jednej stronie jama wyżłobiona przez wodę  głębokości około półtora metra. Co będzie gdy koło się ześliźnie??? Jak wyciągnąć później samochód w tej dziczy. Po drugiej stronie przepaść trzysta metrów - jak koło spadnie, to już nikt z nas nie będzie musiał się o nic martwić. Ale jest szansa, tylko powoli. Nakazuję  Zenonowi żeby pilnował przejazdu ze swojej strony. Ja pilnuję po swojej. Nagle słyszę krzyk: W drugą stronę!!   Nie wiedziałem w którą, więc odruchowo skręciłem w prawo. To były ułamki sekund. I znowu krzyk ... Przejechaliśmy!! Cisa w samochodzie, jedziemy dalej. Po pięciu minutach Zenon odzyskuje głos. Mówi, że tak się zestresował bo widział jak już wpadamy.  Przejechaliśmy tylko połową opony i za nami ziemia się obsunęła. Nie widziałem tego, bo to było po jego stronie, byłem więc spokojny.

Widzimy już tę wioskę, ale jeszcze dzieli nas od niej kawał drogi. Jesteśmy jeszcze wysoko, a wioska jest w samym dole. Jedziemy spokojnie, znowu żarty. Tym razem z tego jak Zenon się zestresował. Jesteśmy już prawie na dole, brakuje naprawdę bardzo mało. Znowu nie ma przejazdu. Przerwana droga na zakręcie. Bardzo duża jama. Adolfo wpada na pomysł, że można wykorzystać leżące obok powalone drzewa i gałęzie. Znosimy to wszystko i budujemy prowizoryczny most. Układamy obok siebie pnie i grubsze gałęzie, później zasypujemy to ziemią i kamieniami. Równamy terem. Już nie kontroluje czasu, ale wiem ze jest późno. Przejeżdżamy przez wybudowaną konstrukcję. Nasza radość sięga zenitu - wioska jest już tuż tuż. Wjeżdżamy do niej ale już się nie zatrzymujemy, bo jest późna godzina. Jedziemy prosto do Aiquile. Wjeżdżamy na drogę, którą już wcześniej jeździłem. Mam wrażenie, że jestem na autostradzie. Mogę włączyć drugi bieg. A jest to zwykła droga boliwijska z kamieni i błota. Jest radość chociaż mam świadomość, że od domu dzieli nas jeszcze około trzech godzin jazdy po górach.

Jadę zmęczony i zamyślony. Pojawił się sygnał w radio i leci jakaś muzyka. Wszyscy śpią z emocji i ze zmęczenia. Aż trudno uwierzyć, że da się spać na takich wybojach. Wjeżdżamy do Aiquile. Moi towarzysze się budzą. Jest ciemno. Słychać dzwon kościelny. To sygnał,  że za pół godziny rozpocznie się nabożeństwo różańcowe. Wchodzimy wszyscy na plebanię aby coś zjeść. W tym momencie wyłączają prąd. Zapalamy świece i szukamy czegoś do jedzenia. Idę do siebie do pokoju aby się wykąpać i przebrać. Cały jestem w błocie. Jak nie ma prądu to nie ma i wody. Co zrobić ?? Biorę butelkę wody mineralnej i myję twarz i ręce. Szybko biegnę do kościoła aby przygotować nabożeństwo. Nawet się nie przebieram. I tak nie ma światła więc nikt nie zobaczy. Otwieram kościół i wystawiam wszystkie świece jakie tylko są. Kilka przy ołtarzu, kilka przy wejściu do kościoła i w zakrystii. Zabrałem ze sobą dwie chińskie latarki aby oświetlić Najświętszy Sakrament. Rozpoczynam nabożeństwo. Kościół jest wypełniony ludźmi. Muszę mówić głośno bo nie działa mikrofon. Czuję zmęczenie i senność. Trudno mi się skupić na modlitwie bo uchodzą ze mnie emocje całego dnia. Dziękuję Bogu, że nas tak prowadził i że szczęśliwie powróciliśmy do domu. Proszę o siły, bo po modlitwie różańcowej mam jeszcze spotkanie z rodzicami dzieci, które przygotowują się do pierwszej Komunii świetej. Po spotkaniu z rodzicami wracam na plebanię, siadam do modlitwy brewiarzowej i oczy same mi się zamykają. Podziękowałem Bogu za ten miniony dzień i zasnąłem z myślą, co mnie jutro czeka.



Większe zdjęcia można zobaczyć tutaj


Ks. Tomasz Denicki, Aiquile, Bolivia, 10.10.2014 r. 

DJ
wykop

Komentarze

  • elek
    2014-10-24 10:48:32

    arrow

    Chylę czoła. Szacunek.

Odśwież obrazek.

Publikowane komentarze sa prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Portal nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Redakcja zastrzega sobie prawo do usuwania komentarzy obraźliwych lub zawierających wulgaryzmy.

foto

Caritas dla niepełnosprawnych
2023-02-16 14:38:58 Kategoria:

Rozumiejąc potrzeby osób z niepełnosprawnością Caritas Diecezji Drohiczyńskiej od lutego 2010 r. prowadzi Diecezjalny Ośrodek Wsparcia dla Osób Niepełnosprawnych...

więcej »
foto

Serwer Dell T330 – nowoczesne rozwiązanie dla małych...
2023-02-16 12:21:10 Kategoria:

Sewer to niezawodne urządzenie powszechnie wykorzystywane w wielu firmach. Przede wszystkim sprzęt cechuje się wysoką wydajnością oraz gwarancją bezpieczeństwa...

więcej »
foto

Na jakie telewizory warto zwrócić uwagę?
2023-02-16 11:25:20 Kategoria:

Choć nie milkną dyskusję, jaki telewizor LED byłby najlepszy, czy może trafniejszym wyborem byłyby telewizory LCD, plazma czy też zaawansowane technologicznie modele....

więcej »
foto

Jak mierzyć postępy działań SEO?
2023-02-15 11:06:39 Kategoria:

SEO, czyli Search Engine Optimization (optymalizacja stron pod wyszukiwarki internetowe) jest to zestaw technik stosowanych do zwiększenia widoczności witryny internetowej w...

więcej »
foto

Na co zwrócić uwagę, kupując pościel?
2023-02-14 12:48:01 Kategoria:

Sypialnia jest tą częścią domu, w której szuka się relaksu i spokoju. Wchodząc do niej tuż przed snem, powinna dawać poczucie bezpieczeństwa i być oazą po nawet...

więcej »
foto

Dlaczego młodzi ludzie coraz częściej inwestują na...
2023-02-14 10:39:26 Kategoria:

Przyjrzymy się, jak wygląda inwestowanie w akcje. Jak przygotowują się do tego młodzi inwestorzy? Czy giełda jest dla każdego?

więcej »
foto

Jak zacząć przygodę z pływaniem?
2023-02-13 10:48:46 Kategoria:

Aktywność fizyczna jest niezbędna do zachowania zdrowia, jednak nie każda dyscyplina będzie odpowiednia dla wszystkich. Jedni z nas wolą sporty siłowe, inni spokojną...

więcej »
- 101,7fm / 106,0 fm - ONAIR


Zapraszamy na audycje:

foto

O tym się mówi... Poranna rozmowa na antenie KRP
2023-02-09 16:07:30 Kategoria:

Codziennie, od poniedziałku do piątku o godz. 8:12 polecamy "O tym się mówi..." poranną rozmowę w Katolickim Radiu Podlasie. Gośćmi Marcina Jabłkowskiego i Andrzeja...

więcej »


Co, gdzie, kiedy

w lewoKwiecień 2024w prawo
Pon Wt Śr Czw Pią So Nd
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30

Najnowsze Informacje