Pisaliśmy o misji ks. Grzegorza Sagana w dżungli. W Peru posługuje także drugi kapłan z diecezji siedleckiej - ks. Jan Miedzianowski. Obaj księża pochodzą z tej samej parafii - Ostrowa Lubelskiego. Są z jednego rocznika. Byli chrzczeni tego samego dnia. Wspólnie przystępowali też do Pierwszej Komunii św. i bierzmowania. „Jeszcze będziecie razem pracować!” - usłyszeli pewnego dnia.
I tak się stało, ale zanim…
- O wyjeździe na misje myślałem już w szkole średniej. Bo że zostanę księdzem, „zdecydowałem” już w wieku ośmiu lat - śmieje się ks. Jan. Wspomina rekolekcje w rodzinnej parafii prowadzone przez księży pallotynów, którzy dzielili się misyjnymi doświadczeniami z różnych kontynentów, rozmowy z franciszkaninem Władysławem Chodnikiem pracującym na misjach w Brazylii, a także wyjazd do Częstochowy po zdanej maturze mający przynieść potwierdzenie wybranej drogi życiowej. - Zastanawiałem się nad wstąpieniem do Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Myślałem także o franciszkanach. Udałem się nawet do centrum powołaniowego na Jasnej Górze, prosząc: „Matko Boża, wskaż mi, czy to jest ten zakon” - opowiada. Ostatecznie wybrał seminarium diecezjalne. - Dziś nie mam wątpliwości, że była to decyzja Pana Boga, który już planował mój wyjazd na misje - przyznaje ks. J. Miedzianowski. Jako kleryk - w ramach praktyk - pomagał przy budowie kościoła na Syberii, co - jak tłumaczy - tylko umocniło pragnienie zostania misjonarzem. W 2004 r. zdecydował się na pierwszy samodzielny i daleki wyjazd - do Peru na świecenia kapłańskie i uroczystości prymicyjne ks. G. Sagana.
Może przyjechałbyś do nas?
Pytany o pierwszą reakcję po wyjściu z samolotu ks. Jan mówi o szoku wywołanym ruchem w Limie i klimatem. - Stolica Peru jest miastem na pustyni. Z powodu braku deszczu wszędzie zalega szary kurz. Czerwiec w Limie to początek zimy - objaśnia. Opowiada też o „carretera central”, tj. drodze głównej wiodącej przez Andy do San Ramon, gdzie mieści się siedziba wikariatu apostolskiego. - Wjeżdża się na wysokość 4818 m n.p.m. Widoki są nie do opisania - podkreśla.
Ks. G. Sagan przedstawił ks. Jana bp. Gerardo Zerdinowi, który zachęcał go: „Może przyjechałbyś do nas pracować?”. - Pojechaliśmy do Quillazú, gdzie nie było kapłana. I taka moja myśl: „W Polsce jest tylu księży, a tu brakuje rąk do pracy... - zdradza.
Po miesięcznym pobycie w Peru ks. J. Miedzianowski wrócił do Polski. Rok później otrzymał zgodę bp. Zbigniewa Kiernikowskiego na wyjazd na misje, który poprzedzony był rocznym przygotowaniem w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie i trzymiesięczną praktyką w hiszpańskiej Andaluzji.
Wychowanie do wartości
- Przez pierwszy rok pobytu jeździłem po wikariacie, zastępując księży wyjeżdżających na urlopy - wspomina misjonarz. Peru - jak tłumaczy - można podzielić na trzy części: wybrzeże i góry Andy, gdzie są diecezje, oraz dżunglę, tj. teren typowo misyjny rozciągający się za Andami do granicy z Brazylią.
Od roku ks. J. Miedzianowski posługuje w Puerto Bermudez - miasteczku liczącym 14 tys. mieszkańców. Do parafii należy też wiele wiosek znacznie oddalonych od miejscowości. - W dżungli odległości mierzy się w godzinach. Do niektórych osad trzeba jechać cztery godziny albo przez pięć płynąć łódką. Jeśli zrobią odcinek drogi, czas dotarcia skraca się do godziny. Inaczej jest w tzw. porze suchej, inaczej w porze deszczowej, bo wtedy przejazd przez rzeki jest niemożliwy - opowiada.
Msze św. sprawowane są w kaplicach, a jeśli ich nie ma - w wyznaczonych do posługi miejscach, najczęściej w szkołach. Misjonarz sygnalizuje, że gruntowny remont jednej z kaplic w indiańskiej wiosce możliwy był m.in. dzięki ofiarności naszych diecezjan. - Indianie kupują „chacras” (czakry), czyli ziemię w dżungli, i uprawiają na niej banany, kakao, kukurydzę albo ryż. Szansą na lepszą przyszłość dla młodego pokolenia jest edukacja. Powodzeniem cieszą się szkoły katolickie, m.in. przyparafialne, które oferują naukę i wychowanie w duchu wartości religijnych. Duże nadzieje wiążemy także z uniwersytetem Nokopki w Atalaya. Powstał z myślą o Indianach, aby mogli zdobyć - przy zachowaniu swojego języka i kultury - wyższe wykształcenie, by następnie móc edukować młode pokolenie - wyjaśnia.
Procesja z „Panem Cudów”
Opinię, iż zaangażowani świeccy to skarb dla parafii, ks. Jan odnosi m.in. do przykładu obchodzonych w Peru odpustów. - Jako że parafia zazwyczaj ma tego samego patrona co miasto, równolegle odbywają się dwie „imprezy”: świecka i kościelna. „Fiesty” trwają kilka dni i towarzyszy im szereg atrakcji, jak np. festyny. Wielkim powodzeniem wśród mieszkańców cieszą się także loterie organizowane przez parafię, które są dodatkowym źródłem pozyskania funduszy na misyjną działalność. I tu liczy się wsparcie naszych parafian! Bez ich pomysłowości i poświęcenia nie bylibyśmy w stanie „konkurować” z miejską imprezą o dużo większym rozmachu organizacyjnym - uściśla.
Ks. J. Miedzianowski podkreśla zarazem, iż każda okoliczność służąca zamanifestowaniu wiary, a więc i odpusty, i procesje, mają też wymiar ewangelizacyjny... - Szczególną okazją do dania świadectwa o Jezusie jest największa procesja na świecie, jaka w październiku przechodzi ulicami Limy. Obraz, który czcimy - Seňor de los Milagros („Pan Cudów”) - namalowali w XVI w. na ścianie jednego z budynków niewolnicy z Angoli - wyjaśnia misjonarz. - Wielkie trzęsienie ziemi, które zniszczyło miasto, nie uszkodziło jednak wizerunku. Przy ścianie z obrazem konającego Jezusa tym tłumniej gromadzili się mieszkańcy. Władze, chcąc zapobiec modlitewnym zgromadzeniom, zadecydowały o zamalowaniu obrazu.
Zrządzeniem Bożej opatrzności próby nie powiodły się i wizerunek „Pana Cudów”, jak nazywają go wierni, do dziś zdobi tę samą ścianę, która teraz jest częścią świątyni. A jako że obrazu ze ściany zdjąć się nie da, na jego podobieństwo wykonano feretron - potężny, ważący dwie tony, który jednorazowo musi nieść aż do 100 osób. W całym Peru w „miesiącu fioletowym”, jak nazywany jest październik, na ulicach miast i wiosek odbywają się procesje z mniejszymi feretronami - na dowód wiary, że Jezus żyje i wysłuchuje modlitw - podsumowuje.
Aby Pan Bóg mógł działać
Praca na misji to nieustanne wychodzenie z inicjatywą, którego celem jest przebudzenie duchowe ludzi. Bycie misjonarzem to też ciągła dyspozycyjność wobec Bożych zamysłów. - Każdego dnia odkrywam, że mam robić wszystko, co po ludzku się da, a resztę zostawić w rękach Pana Boga - mówi ks. Jan.
Wspomina sytuacje z posługi duszpasterskiej, kiedy to umawiał się z matkami na chrzest ich dzieci, a one nie przyszły, bo w międzyczasie ktoś im wytłumaczył, że ten sakrament jest bez znaczenia. - I pierwsza myśl: „Panie Boże, tyle pracy poszło na marne…”, ale potem inny ksiądz pojedzie i ochrzci kilkoro dzieci w tej samej wiosce. Jeden sieje, a drugi zbiera - uściśla.
- Jako misjonarze musimy wierzyć, że nasz trud nie idzie na marne. Pełniąc gorliwie służbę, powinniśmy też pamiętać, że każde dobre dzieło jest narażone na wiele przeciwności i że naszą siłą do wytrwania jest modlitwa. Dziękuję za nią wszystkim i nadal o nią proszę! Jestem też wdzięczny za wszelkie wsparcie materialne, które jest niezbędne, abyśmy nadal mogli pełnić misję wśród mieszkańców peruwiańskiej dżungli - podsumowuje.
AW
Wkrótce na antenie Katolickiego Radia Podlasie będzie można posłuchać wywiadu z ks. Janem Miedzianowskim.
-------------------------------------
Jak pomóc?
Misjonarzom potrzebna jest nasza modlitwa - to nieoceniony skarb. Potrzebują także materialnego wsparcia. - Budujemy kolejną kaplicę. W planach mamy też założenie parafialnej rozgłośni radiowej - zdradza ks. J. Miedzianowski. Osoby, które zechciałyby wesprzeć te misyjne projekty w parafii ks. Jana, mogą to uczynić, dokonując wpłat „na misje w Peru” na konto Santander Bank: 18 1090 2590 0000 0001 2350 1722.
Kontakt z misjonarzem (np. celem zamówienia Mszy św., które zostaną odprawione na misji) można nawiązać, pisząc na adres e-mail: ks.janmiedzianowski@gmail.com.
Artykuł ukazał się w tygodniku "Echo Katolickie"