Jak zdarta płyta…(List misjonarki Katarzyny Parnickiej).
gru 2020
Zachęcamy do przeczytania korespondencji z Paragwaju, jaka dotarła do naszej redakcji za pośrednictwem ks. Kazimierza Jóżwika, referenta misyjnego. Jest to list misjonarki Katarzyny Parnickiej.
Szczęść Boże!
Pozdrawiam serdecznie z gorącego Paragwaju. Wczoraj 42 stopnie. Gorąco leje się zarówno z nieba jak i z ziemi. Od miesięcy trwają nie dające się ugasić pożary. Paragwaj płonie. W powietrzu cały czas unosi się zapach dymu. Bywają dni, że nosimy maseczki nie tyle z powodu wirusa, co raczej jako ochrona przed wdzierającym się do płuc dymem. Dziś rano, pierwszy raz od miesięcy spadł deszcz. Strażacy trochę odpoczną.
Pracę duszpasterską w wielu parafiach sparaliżował strach. Wielki sukces pandemii. Wiadomo kto jest ojcem strachu. Przecież nie Pan Bóg. Kościoły zamknięte, we mszy uczestniczą tylko niektórzy, nie ma spotkań, modlitwy, rekolekcji. Paraliż duchowy tragiczny w skutkach. Zgłaszają się rodziny na skraju zniszczenia. Nie pomógł psycholog, rodzina, przyjaciele, dobrzy doradcy. Mówią że przychodzą tu do Kościoła jako ostatnia szansa poszukiwania pomocy. Zawsze wtedy myślę, po co traciliście tyle czasu i nerwów zamiast przyjść tu od razu. Za każdym razem jest ten sam schemat. Długi czas bez spowiedzi. Bez Eucharystii, albo przyjmując ją świętokradzko. Czasem lata. Bez modlitwy. Albo z taką, która polega na nieustannym –„Daj Panie! Daj! Bo mnie się należy! ”Ostatnio widziałam ciekawy obrazek, na którym modli się człowiek i mówi do Pana Boga: Chciałbym, żebyś czasem mnie słuchał! A Pan Bóg mu odpowiada: Wyobraź sobie, że ja też... Rozmawiamy z takimi osobami i wspólnie dochodzimy do tego samego wniosku, który już powtarzam jak zdartą płytę. Do spowiedzi i na Eucharystię!I Pismo święte codziennie. I karmić się tym, co zabije strach i wzmocni wiarę. Nie na odwrót.
Prawdę mówiąc zeszliśmy trochę do podziemia z pracą duszpasterską. Coraz częściej zdarza mi się przyjmować ludzi w domu. Wydaje mi się, że wielu doszło już do takiego punktu, że widzą, że bez Boga, bez sakramentów się nie da. W tym sensie pandemia zrobiła nam wielką przysługę. Wierni się weryfikują. Albo zaczynają płonąć wiarą i gorliwością, albo odpuszczają całkowicie. Nie ma szans na letniość. Przynajmniej tutaj żywy Kościół staje się na pewno mniejszy, ale i mocniejszy.
Od sierpnia jestem w nowym miejscu. Colonias Unidas to poniemieckie Trójmiasto, w którym aktualnie opiekę duszpasterską sprawują Polacy. O. Jan, o. Roman i ja do pomocy. Każde z nas w innym miasteczku. Tylko w tych ostatnich miesiącach udało się stworzyć cztery nowe grupy muzyczne (dwie młodzieżowe, jedną dla dzieci i jedną dla dorosłych), grupę dzielenia Słowem dla kobiet i grupę formacyjną dla młodzie-ży. Uczestniczą Ci który naprawdę chcą i widzą potrzebę formacji. Ci których pan-demia już ostro pocisnęła i zweryfikowała. Nazywam ich takimi Tobiaszami, którzy wiele wycierpieli, a teraz otwierają im się oczy. W ostatnich miesiącach również kolejne trzy osoby udało się wyciągnąć z sekt. Wyznały wiarę w Kościele Katolickim, przyjęli Komunię świętą, uczestniczą we Mszy. Dużo by opowiadać o wielu przypadkach, które były na skraju samobójstwa, a właśnie w tym działającym trochę w ukryciu Kościele znalazły ratunek. Wśród nich jest moja podopieczna Iza, dwunastoletnia dziewczynka, której najbliższa kuzynka zabiła się trzy miesiące temu. Iza chciała pójść za nią. Przyszedł do mnie jej zrozpaczony tata, był już po rozmowie z o. Romkiem. I ja znowu jak zdarta płyta. - Do spowiedzi i na mszę! Z całą rodziną do Pana Boga! Nie miał wyjścia, inne opcje już wypróbował, nie działały, skorzystał. Izę za-prosiłam do nowo tworzącego się (oczywiście nieoficjalnie, bo przecież zakaz zgromadzeń) zespołu dziecięcego przy parafii, zaczęłam ją uczyć grać na ukulele, żeby złapać bliższy kontakt, mieć pretekst do rozmowy. Przyszła z młodszym braciszkiem. Niewiele mówiła, w zasadzie tylko kiwała głową jako odpowiedź. Dwa tygodnie póź-niej zaczęłam widzieć ich całą rodziną na Mszy. Kilka razy w tygodniu. Za kolejne dwa tygodnie po raz pierwszy się uśmiechnęła. I od tamtej pory okazała się niezłą gadułą. A jej tata codziennie jest na Eucharystii. Zrozumiał. Przyjął. I stosuje. Rodzina odżyła. Najpierw ratowanie Ducha, potem reszta, nigdy odwrotnie. Czyli metoda zdartej płyty działa.
Podobnie z moimi dziećmi niepełnosprawnymi. W zasadzie są błogosławieństwem, bo przez nie udaje się dotrzeć z ewangelizacją do ich rodzin. Rodzice szukają pomocy dla dziecka, a otrzymują dużo więcej i zupełnie z innej działki niż szukali. Okazuje się, że takiego umocnienia właśnie potrzebowali.
Ostatnio chyba dojrzeliśmy do pomysłu, który już od ponad roku jakoś tak za nami chodził, stworzenia parafialnej poradni psychopedagogicznej. Próbuję kontaktować się z osobami, które mogłyby nas wesprzeć w jego realizacji. Zobaczymy, czas pokaże co z tego będzie. Proszę o modlitwę o wsparcie duchowe tego dzieła. Inspiracją jest metoda zdartej płyty. Zacząć od naprawy duchowej, a reszta okazuje się, że sa-ma się ogarnia, lub potrzebuje tylko niewielkiego ukierunkowania.
Na czas Adwentu życzę Nadziei. I odwagi do podjęcia zadania ze zdartej płyty:)
Pozdrawiam serdecznie!
Z modlitwą!
Katarzyna Parnicka
inf. ks. Kazimierz Jóżwik, referent misyjny [ja]
0 komentarze