72 lata jednej drogi. Historia małżeństwa z Kobylan
lis 2025
W Kobylanach pod Terespolem mieszkają Państwo Władysława i Jan. Są małżeństwem od 72 lat. Ich historia to świadectwo miłości, która nie potrzebowała wielkich słów. Wystarczyła obecność.
W Kobylanach pod Terespolem czas płynie inaczej. W jasnym pokoju, pośród fotografii i zapachu świeżo parzonej herbaty, siedzą naprzeciw siebie Pani Władysława i Pan Jan. Ona - z pogodą w oczach, mimo choroby wciąż roześmiana. On – spokojny, z lekką ironią w głosie, jakby pół żartem, pół serio komentował własne życie. 15 listopada obchodzić będą 72. rocznicę ślubu.Dwa końce wsi i jedno dorastanie
Poznali się dawno, gdy świat wokół jeszcze leczył rany po wojnie. Ona mieszkała na jednym końcu wsi, on – na drugim. W tamtych czasach wszyscy znali wszystkich, ale między nimi musiało upłynąć trochę lat, zanim spojrzeli na siebie inaczej niż tylko jak sąsiedzkie dzieci.
- W jednej wsi my byli, do szkoły razem chodzili. My się od dziecka znali” – mówi Pani Władysława z takim spokojem, jakby opowiadała coś absolutnie oczywistego. Bo dla nich to było naturalne: najpierw wspólne drogi do szkoły, potem wspólne zabawy, a później… wspólne życie.
Ślub skromny, ale szczery
Ślub wzięli 15 listopada 1952 roku. Tamte lata nie były bogate ani w pieniądze, ani w wielkie plany. „Ksiądz dał ślub za trzydzieści złotych” – wspomina Pan Jan. I dodaje z uśmiechem: „Dobry ksiądz był, jurzysta”.
Wesele zrobili w domu. Nie było muzyki z głośników, nie było wielkich potraw. Ale było to, co najważniejsze: ludzie, którzy przyszli pobyć z nimi w ten jeden wyjątkowy dzień. - Uroczyście było. Skromnie, ale nasze – dodaje Pani Władysława.
Powojenne życie: „Przyjechaliśmy na puste pole”
Tuż po wojnie ich okolica wyglądała zupełnie inaczej niż dziś. Spalone domy, pola zarośnięte chwastami, brak prądu, brak pieniędzy. - Przyjechaliśmy na puste pole. Wszystko zniszczone było. Trzeba było przeżyć – mówi Pani Władysława.
Mąż pracował po dwanaście, czternaście godzin dziennie. Na początku zarabiał 200 złotych. - A co za to można było kupić? – pyta, choć odpowiedź zna każdy, kto pamięta tamte czasy. Żyli z tego, co sami wyhodowali: mleko, ziemniaki, kawałek chleba, coś z ogrodu. Nie było zapomóg, nie było świadczeń. - Teraz mówią 500+. My nie mieli nic – dodaje.
Uran, Ruscy i ciężka praca pod ziemią
W młodości Pan Jan trafił do kopalni uranu w Kowarach na Dolnym Śląsku. Praca była tak ciężka, że górników wysyłano potem do sanatoriów, by ratować im płuca. - Ruscy pilnowali, żeby nikt nie wynosił tego, czego nie wolno. A chłopy tam długo nie pożyli – opowiada. W jego głosie nie ma dramatyzmu, ale jest prawda ludzi, którzy przeżyli więcej, niż chcieliby pamiętać.
Po powrocie pracował w CPN-ie, a później w Małaszewiczach, miejscu, które przez dziesięciolecia było bramą transportową Polski.
Sześcioro dzieci, dom pełen głosu i bieganiny
W ich małym domu urodziło się sześcioro dzieci. - Co rok to dziecko. Jak seryjnie! – żartuje Pan Jan, a Pani Władysława kiwa głową z uśmiechem. Czasy były trudne, ale dzieci rosły zdrowe. - Cztery w domu rodziłam, babka akuszerka tylko była. Pół wsi wiedziało, że rodzę, bo krzyczałam! – śmieje się Pani Władysława, choć w jej śmiechu jest i nostalgia, i duma.
Nie było lekarzy, nie było pieniędzy na prywatne wizyty. Leczyli się tym, co mieli: mlekiem, czosnkiem, ciepłem domu.
Największa duma: wykształcone dzieci
Mimo biedy, pracy ponad siły i braku wygód, troje z ich dzieci zdobyło wyższe wykształcenie. - W naszej wsi to był zaszczyt – mówi Pani Władysława. Zwykłe słowo, ale w jej głosie brzmi jak największa nagroda. Dla rodziców, którzy musieli każdy grosz obejrzeć dwa razy, to była największa radość: dać dzieciom to, czego sami nie mieli.
Dziś: herbaty, zdjęcia i wspomnienia
Dziś siedzą naprzeciw siebie. Obydwoje schorowani, połamani, zmęczeni wiekiem. Ale kiedy zaczynają wspominać, w ich głosach pojawia się młodość. Taka, która mimo lat wciąż potrafi wrócić. - Dożyliśmy… same nie wiemy, jak to się stało” – mówi Pani Władysława.
I w tych słowach jest wszystko: wdzięczność, spokój, miłość, która nie potrzebowała wielkich słów ani spektakularnych gestów. Tylko codziennego „jesteś”.
72 lata razem
W czasach, w których małżeństwa trwają często krócej niż remont domu, ich 72 wspólne lata są czymś więcej niż rocznicą. Są świadectwem życia, które – choć trudne – było przeżyte razem.
Od tamtej wsi.
Od tamtej drogi.
Od tamtego dzieciństwa.
Do dziś.
Zobacz Galerię
tekst: Sylwia Gdela
zdjęcia: archiwum rodzinne


1 komentarze
15 listopada 73 lata .